Wyprawa do Tarf Hotel

Tarf Hotel ma nazwę na wyrost. Jest to po prostu górski schron (mountain bothie), kiedyś funkcjonujący jako domek mysliwski. W latach 60-tych jakiś szalony wspinacz przywlókł i zamocował na drzwiach żółty napis "Hotel". A ponieważ rzeka przepływająca obok nazywa sie Tarf, taka nazwa się utarła wśród górskich wędrowców- Tarf Hotel. Schron ma też lokalną, gaelicką nazwę; Feith Uaine.




 Nie jest łatwo dotrzeć do Tarf Hotel. Idąc traktem od parkingu w Bridge of Tilt, wzdłuż Glen Tilt, zajmuje to jakieś 7-8 godzin. Wyruszając zbyt póżno, wędrowiec może łatwo stracić orientację, jeśli zaskoczy go zapadający zmrok. Istnieje jeszcze alternatywna droga, krótsza i szybsza, jak podaje przewodnik The Mountain Bothy Bible.  Jednak w tej drugiej opcji, należy wdrapać się na pewną górę, co nie jest takie proste. Ja właśnie wybrałem tą alternatywną drogę, i wyszedłem na tym jak Zabłocki na mydle. Kiedy wstapiłem na szczyt tejże góry (Carn a Chlamain), wokół siebie widziałem tylko nieprzeniknioną biel (śnieg i mgła). Nawet siedział tam biały zając, patrząc się na mnie ze stoickim spokojem, zanim ostatecznie odkicał w śnieżną biel. Nie, nie doznałem halucynacji, w szkockich górach zimą zające zmieniają ubarwienie na białe, co świetnie je maskuje.
Niestety, mój mózg uległ pewnemu zaburzeniu, być może przez białego zająca. Zeszłem ze szczytu przekonany, że kieruję się na północ. W rzeczywistości, omyłkowo schodziłem  w dół po południowym zboczu. W efekcie, zamiast do Tarf Hotel, dotarłem na powrót do Glen Tilt, skąd rozpocząłem wspinaczkę kilka godzin wcześniej. I nie od razu o tym się zorientowałem. Zapadł zmrok, a ja nie miałem miejsca do noclegu ani choćby namiotu. W końcu zdecydowałem się przenocować w zrujnowanym budynku, stojącym nieopodal traktu (dobrze, że wiedziałem o jego istnieniu).

                                     Carn a Chlamain

Następnego dnia postanowiłem już podążać bitym traktem, żadnych skrótów przez górskie szczyty. Po jakiś 2-3 godzinach trakt rozdziela się i należy wybrać skret w lewo, droga wije się poczatkowo zygzakiem po stromym zboczu. W tym miejscu zostawiłem Glen Tilt za sobą.

                  Dolina rzeki Tilt została za moimi plecami.

Wędrując równym tempem, dotarłem do doliny rzeki Tarf, a w tym miejscu mogłem sobie powiedzieć, że było już "z górki". Od tego miejsca wystarczy podążać brzegiem w górę rzeki, by dotrzeć do Tarf Hotel. Nad rzeką Tarf natknąłem się na drewniany schron, który stanowi dobrą ochronę przed deszczem, toteż zrobiłem tam sobie krótki odpoczynek. Na mapie to miejsce jest oznaczone, jak dobrze pamietam, jako Tarf Stables.

                                               Dolina rzeki Tarf i drewniany schron

 Podążałem lewym brzegiem, miejscami było grząsko a czasami rzeka zwężała się i brzeg robił się stromy, wtedy ścieżka wydawała się bardziej odpowiednia dla wędrujących jeleni, ale dawałem radę. Generalnie, wzdłuż rzeki wiodła polna droga, którą wykorzystywały quady lub inne terenowe pojazdy. Ta droga miała jednak tą wadę, że przechodziła co jakiś czas na drugi brzeg, przez brody. Ja miałem już dosyć przekraczania rzek. Poprzedniego dnia wpadłem dwukrotnie po kolana w wodę, brodząc niepotrzebnie przez rzekę Tilt i nie życzyłem sobie kolejnej kapieli. Woda jest nie tyllko zimna, lecz wręcz lodowata. Być może latem, kiedy poziom rzek jest niższy, przejście przez bród byłoby błahostką. 

                                       Rzeka Tarf

W końcu za zakretem rzeki zamajaczyła sylwetka chatki, więc mogłem być pewny, że przenocuję w suchym miejscu pod dachem. Tarf Hotel jest usytuowany w widłach rzeki Tarf i strumyka do niej wpadającego.

                                                    Tarf Hotel

Ostatnią przeszkodą w dotarciu do Tarf Hotel był wspomniany strumyk, który przekroczyłem skacząc po głazie wystającym z wody, umieszczonym tam dla wygody odwiedzających bothie. Wokół tylko góry i wrzosowiska oraz szum przepływających rzek. Poza tym cisza, jak gdzieś w odległej tundrze, czasem tylko okrzyk jakiegoś ptaka. 

                                 "Hotelowy" pokój, który zająłem tylko dla siebie.

Tarf Hotel był pusty, nikt tam nie przebywał. Biorąc pod uwagę oddalenie od cywilizacji, nie byłem tym faktem zaskoczony. Ulokowałem się w jednej z czterech izb, która jako jedyna miała osobne wejście z tyłu, do reszty izb wchodzi się wejściem frontowym. Ta wydawała się najczysztsza i najwygodniejsza, stąd mój wybór.
Spać poszłem około 20.00, bo nie chciało mi się siedzieć przy świeczce (nie trzeba dodawać, że Tarf Hotel nie posiada elektryczności). Krótko potem zobaczyłem odblask światła latarki, padający na okna, a chwilę potem odgłosy rozmowy, czyli że przybyli kolejni "goście". Nie miałem jednak ochoty na zgotowanie im przywitania i nie podnosiłem się z mojego legowiska. Słyszałem tylko, że ulokowali się w jednej z sąsiednich izb.
Spotkałem ich rano, kiedy już opuszczali chatkę, z planem dotarcia do kolejnego mountain bothie. Trzech facetów w wieku trzydziestu kilku lat, wszyscy w niebieskich kurtkach. Zrobiłem im zdjęcie na tle chatki, po czym wyruszyli w górę rzeki Tarf. Mieli dobra mapę, więc wierzyłem, że odnajdą drogę w tym trudnym terenie.

                                       Strumyk po nocnych opadach zamienił się w rwącą rzekę

   
Po pierwszej nocy w "hotelu", nie miałem motywacji do wypadu w wyższe partie gór, tak jak to planowałem wczesniej. Było sucho (albo suchawo gdyż czasami mżyło) jednak dość mgliście, co nie nastrajało mnie pozytywnie na eskapadę. Poza tym, moje buty były mokre, a grunt na wrzosowiskach grząski, więc postanowiłem dać szansę trzewikom na pełne wyschnięcie. Pozostało mi siedzieć, pić herbatę i czytać książkę, którą z sobą przywlokłem. Wieczorem rozpaliłem w kominku drzewem, które znalazłem po drodze i przytargałem, jednak nie zmieniło to temperatury w "moim" pokoju. Temperatura wewnatrz oscylowała wokół 5 stopni Celsjusza. 
Znudzony nieco, postanowiłem wracać do cywilizacji nastepnego dnia.
Drugiej nocy padało non-stop. Opuszczając moje lokum w pełnym ekwipunku, przygotowany do powrotnego marszu, za progiem czekałą mnie niemiła niespodzianka. Po nocnych opadach woda w strumyku obok podniosła się, i to na tyle, że musiałem poczłapać 300 metrów w górę strumienia, by przeskoczyć go nie ryzykując dostania się wody do butów.

                                    W drodze powrotnej nad doliną rzeki Tarf pojawiła sie tęcza.....

                                      Masyf Cairngorms powoli rozświetlało słońce...

                   .... a przez Glen Tilt wracałem już w blasku ostrego słońca. Zostało mi "tylko" jakieś 10 mil marszu szutrową "autostradą" do Blair Athol.












Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Skok żołnierza i bitwa o Killiecrankie

Schiehallion - Czarodziejska Góra